Dukielski
Przegląd
Samorządowy

Listopad 2003
nr 11(151)

 w gminie
 wydarzenia
 komentarze
 sport

 okładka

 wersja PDF

 kuchnia regionalna

 powrót

 

Komentarze, refleksje

Dukla, 30.09.03 r.

Szanowny Pan
Ryszard Chrobaczyński
Dyrektor Zespołu Szkół Publicznych i Gimnazjum w Dukli

Związek Nauczycielstwa Polskiego – Sekcja Emerytów i Rencistów w Dukli – składa serdeczne podziękowanie za współpracę z naszą organizacją.
Doceniamy Pana starania i przychylny stosunek w realizacji naszych zadań statutowych, a zwłaszcza w niesieniu pomocy osobom starszym, schorowanych i wegetujących w najniższych strukturach emerytalnych. Podkreślamy, że każde nasze postulaty są skutecznie rozpatrywane dzięki przyjaznemu „SERCU” Pana Dyrektora.
Z nadchodzącym dniem Edukacji Narodowej życzymy Panu dalszej owocnej pracy na niwie szerzenia oświaty wśród młodego pokolenia, aby wyrosło na wielkich patriotów kochających swoją Ojczyznę.

Łączymy również szczere życzenia dla całego Grona Pedagogicznego.
Z koleżeńskim pozdrowieniem
Zarząd


Panie! Panowie! Nie rdzewieć!

Często doczytujemy się w DPS’ie, że Redakcja prosi nas i prosi o kontakt. Czas leci a nas ani widać ani słychać.
Możnaby pomyśleć, że czytelników albo nie ma albo nie mają żadnych tematów do przekazania. A tak przecież nie jest. Mamy swoją demokracje lokalną i wiele się też dzieje, wszak jesteśmy wszyscy gospodarzami własnego środowiska i wszyscy mamy obywatelski obowiązek, aby dbać o swoje także społeczne sprawy, by żyło nam się łatwiej i lepiej. A nam najłatwiej idzie narzekanie. Na wszystko i na wszystkich. Ile nas, tyle przeróżnych głosów w tym samym problemie. Nie jesteśmy zintegrowani, trudno nam myśleć zbiorowo, szczególnie myśleć pozytywnie i coś jednak robić nie tylko dla siebie. U nas to „każdy sobie rzepkę skrobie”. Stąd stagnacja, obojętność i przysparzanie swemu środowisku miana zapyziałego. Już pewna ekipa z Warszawy (Fundacja Idealna Gmina) poproszona przez jedną z poprzednich kadencji o zrobienie strategii rozwoju ekonomicznego gminy stwierdziła, że my nie jesteśmy zintegrowani, potrzeba pilnej i żmudnej pracy w tym kierunku, inaczej wszystko tu będzieszło jak po gruzie. A psy wieszać będziemy tylko na samorządzie lokalnym, a w szczególności na Burmistrzu, który zwykle bywa kozłem ofiarnym nic nie zawiniwszy.
Kto zatem ma nas zintegrować, jak to zrobić? Temat dyskusyjny, ale dojrzał do tego, by być pilnym. Musimy mieć możliwość zbieranbia się i szerszej dyskusji. Nie chodzi tu o zebrania dla zebrań, ale nawet o większe spotkania towarzyskie, przy herbatce, czy piosence, byśmy byli rozluźnieni i bardziej zdolni do obiektywnegomyślenia. Wtedy będą na wierzch wychodziły nasze dobre strony, będziemy eliminować niedobre emocje a i środowiskuwyjdzie to nakorzyść, bo w przyjaznym klimacie wiele rzeczy da się i poprzeć i przeforsować. Już w takim celu przed 6 laty został utworzony przez ówczesne Stowarzyszenie Miłośników Dukli – Dom Pamięci i Tradycji. Cieszyliśmy się, że i Duklanie (Ci wcześniej urodzeni) mają gdzie przyjść, podyskutować, nawet pośpiewać. I było pięknie. Wszyscy pamiętamy, że gościem każdego prawie spotkania był wiceburmistrz Gosztyła, który najgłośniej śpiewał, zawsze pierwszy dawał 5-ci złotową składkę na gorąca zimową herbatkę. A ile można było przy takiej herbatce podrzucić, ile stanowisk wobec „władzy” podnosić...cóż potem? Stowarzyszenie oddało władzę w ręce młodych, żeby była większa siła przebiciai zaraz potem.......umarło. A potrzeba nam takich bardziej luźnych zrzeszeń. Mile widziany byłby np. Klub Seniora, czy inne kluby, ale takie, które by ludzi przyciągały, a nie odstraszały. Potrzebna większa aktywność placówek kulturalnych, w których by się coś działo. Nic by nie stało na przeszkodzie, gdyby np. biblioteki organizowały (jak dawniej) rózne dyskusje, choćby na temat oglądanych seriali, czy innych telewizyjnych programów. Mile widziane byłyby na pewno jakieś pokazy, prezentacje (mody czy posiłków), spotkania z ciekawymi ludźmi, prelekcje z zakresu medycyny itp. Myślę, że do takich spotkań włączyłyby się także nasze dzieci, pokazując z dumą swe umiejętności artystyczne. Może początkowo byłyby trudności z frekwencją, bo ta stagnacja od wszystkiego nas odzwyczaiła, ale na to też jest rada. O frekwencję trzeba poprostu zadbać. Pomieszczeń w Dukli na takie cele jest aż nadto: Ośrodek Kultury, biblioteka, szkoły, a także Dom Pamięci, który służy 4-ma pomieszczeniami, w tym około 40-stu miejscami siedzącymi. A ileż domów ludowych mamy na wioskach. Czy tam nic sie nie może dziać? Idziemy do Europy, samo życie dostarcza wielu podpowiedzeń, ale trzeba mieć otwarte oczy i uszy.
W tym roku sama poświęciłam dużo energii i czasu, chcąc zorganizować jakże potrzebną u nas fundację dla ocalenia od zapomnienia resztek dziedzictwa kulturowego (tradycji, folkloru, sprzętu meblowego, narzędzi pracy, naszych legend) i w ogóle tej naszej historii niepisanej, a stanowiącej źródło naszej wiedzy o naszej przeszłości. Postarałąm się nawet o dokument notarialny, przekazujący Dom Pamięci w ręce Fundacji po to, by jednak mógł on dalej istnieć i służyć miastu, jako miejsce przypominające o naszych korzeniach. Niestety trudno mi pozyskać tych kilka (jedynie) osób, które chciałyby troszeczkę jeszcze popracować „za darmo”, a także dla innych. Mnie jest bardzo ciężko, jako emerytce utrzymywać i obsługiwać tę placówkę , bez jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz, a takowej nie otrzymam, bo jestem osobą prywatną, a jestem osobą prywatną, bo nikt nie chce tego Domu przejąć, ani zarejestrować choćby. Czy to świadczy o naszym poparciu dla ochrony dziedzictwa kulturowego? Gdyby nie otrzymywana satysfakcja ze strony ludzi spoza naszego środowisk, byłabym psychicznie zdruzgotana.
Satysfakcji z tego co robię dostarczają mi także dzieci i nasza wspólna „Chatka Puchatka”, będąca skarbnicą wiedzy o naszych korzeniach. Odbieram czasem telefony ze szkół, czy nie mogłabym wypożyczyć jakiej książki o starej Dukli. I jest mi przykro, że mamy tyle szkół i żadna nie pokusi sie o przybycie z dziećmi i zobaczenia na miejscu jak to ongiś u nas się mieszkało i żyło. Niechby dzisiejsze dzieci też zobaczyły w zwykłym domu kropielniczkę z wodą święconą, ołtarzyk rodzinny, czy galerię świętych starych obrazów itd., czego dziś próżno szukać we współczesnych domach, bo z tego co się przeczyta nie można mieć obrazu autentycznej niegdysiejszej rzeczywistości.
A więc Panie i Panowie! Jest jesień, pora rozmyślania przy ciepłych kominkach. Przeanalizujmy w swoich gremiach to, co jeszcze czeka na zrobienie dla naszego środowiska. Chcecie scenariusza? Proszę bardzo służę konkretnym scenariuszem! Mamy nową kadencję i nowych ludzi, któych naszą aktywnaością możemy w wielu kierunkach wesprzeć, a także nakierować na właściwy tor, jeśli będziemy uważali że błądzą. Z pewnością sie nie obrażą, a osiągnięcia będziemy mieć pełniejsze, wolniejsze od stresów. Żadna kadencja bez naszego wsparcia nie bedzie taka, jakiej oczekiwalibyśmy. A i nasza „Władza” niechby zechciała mieć częstszy i pełniejszy kontakt z nami, czyli nie skrobałą sama sobie rzepki. Czekamy na imienne dyżury radnych, informowanie nas o tym, co zrobili, a co i czego nie mogli itp. A gdzie jest spodziewana aktywność naszego nowego Zarządu Osiedlowego? Może on zacznie nas integrować? - ale nie zebraniem raz do roku.
Augustyna Nawracaj


Zaczął jeździć dla zdrowia

Mieczysław Parczyński urodził się w 1924 roku, Pomorzak, mieszka od wielu lat w Gdańsku. Od 28 lat jeździ na rowerze. Do 28 września br. przejechał 188 245 km. Ma dwóch synów i dwóch wnuków.

KR: Czy rower był od zawsze dla Pana pasją?
Mieczysław Parczyński: Właściwie od zawsze, ale zacząłem jeździć od 1975 roku. Zajmowałem się retuszerstwem fotograficznym i lekarz na rutynowym badaniu kontrolnym zalecił mi ze względu na siedzący tryb pracy jazdę na rowerze – 10-12 km dziennie. W trosce o moje zdrowie żona Jadzia kupiła mi składak i tak zaczęła się moja przygoda z rowerem trwająca do dzisiaj. Nie ograniczyłem się do 12 km dziennie.
KR: Zatem jakie to były trasy?
M P: Coraz dłuższe, najpierw objeżdżałem dzielnice, później robiłem nawet do 150 km dziennie. Na pierwszą dłuższą wyprawę pojechałem do syna do Płocka, a było to na składaku „Jubilat”. Kiedy przeszedłem na emeryturę, założyłem sobie , że będę zwiedzał Polskę. Zacząłem wyjeżdżać na kilkudniowe wyprawy rowerowe. Po śmierci żony rower uratował mnie, dzięki temu, że jeździłem coraz więcej.
KR: Na jakim rowerze jeździ Pan obecnie?
MP: Mój trzeci rower to była „Gazela” i tej marce jestem wierny do dzisiaj.
KR: Jak to się stało, że dojechał Pan do Dukli?
MP: W Dukli jestem już drugi raz, pierwszy raz byłem w 1987 roku, kiedy objeżdżałem granice państwa. W tym roku zwiedzałem Podkarpacie i nie mogłem pominąć Dukli.
KR: W jakim czasie objechał Pan granice naszego kraju?
MP: Zajęło mi to 77 dni
KR: Czy zwiedzając Polskę rowerem ma Pan jakiś plan zwiedzania, czy też odbywa się to na zasadzie przypadku?
MP: Nie ma tu żadnego przypadku, co roku zwiedzam inny region Polski, wcześniej do tego się przygotowuję. Poza tym mam kilka celów do zrealizowania:
1. Odwiedzić wszystkie miasta polskie, to już zrealizowałem, byłem w 824 miastach Polski, tyle ich było w 1992 roku,
2. Dotrzeć do wszystkich zamków z ruinami,
3. Odwiedzić wszystkie muzea.
KR: Pan precyzyjnie odpowiada na każde moje pytanie, czy dokumentuje Pan swoje podróże?
MP: Tak właśnie jest, w zimie piszę pamiętnik „Moje drogi rowerowe” i mam również dokumentację fotograficzną, to już 12 tomów (60 kg).
KR: Dlaczego Pan dokumentuje wyjazdy?
MP: Bo ja to lubię, zawsze byłem dokładny, notuję wszystko, nawet temperaturę, mój rower wyposażony jest w termometr.
KR: Jak wnukowie zapatrują się na pasję dziadka?
MP: Trudno mi powiedzieć, ale wydaje mi się, że są ze mnie dumni.
KR: Mamy dzisiaj 28 września, kiedy w tym roku kończy Pan sezon?
MP: Pod koniec października.
KR: Gdzie wybiera się Pan w następnym roku?
MP: Pojadę zwiedzać Małopolskę.
KR: Jak długo planuje Pan jeździć po Polsce?
MP: Jak Bóg da zdrowie to jeszcze 3 lata.
KR: Myślę, że Pana plany zostaną zrealizowane, jest Pan w znakomitej formie, wiele osób sporo młodszych mogłoby pozazdrościć Panu kondycji, czego Panu serdecznie życzę w imieniu własnym i w imieniu Czytelników Dukielskiego Przeglądu Samorządowego.
Pana przepis na kondycję.
MP: Trening, trening i jeszcze raz trening. Pozdrawiam Czytelników Dukielskiego Przeglądu Samorządowego.
KR: Dziękuję Panu za rozmowę.

Rozmawiała: Krystyna Różewicz


Historia Dukli do końca XVIII wieku

Dukla to niewielkie miasteczko położone w południowo – wschodniej Polsce w pobliżu Przełęczy Dukielskiej, przez którą wiódł niegdyś szlak handlowy na Węgry. Z powodu swego położenia Dukla od najdawniejszych czasów miała znaczenie handlowe i strategiczne.
Pierwszym znanym dokumentem, który wymienia Duklę, jeszcze jako wieś, jest przywilej wydany przez Kazimierza Wielkiego 28 sierpnia 1366 roku we Włodzimierzu, w którym to król potwierdzał podział i darowiznę dóbr dokonaną przez kanclerza Janusza na korzyść swych synowców. W roku 1380 Dukla otrzymała prawa miejskie i od tego czasu rozpoczęła się rozbudowa osady wzdłuż rzeki Jasiołki.
W XV wieku Dukla znajdowała się w posiadaniu rodziny Kobylańskich. Już w początkach tego wieku nabrała powszechnego rozgłosu z powodu urodzin Jana z Dukli, dzisiejszego świętego. Był to rok 1413. Miejsce urodzenia i pustelnia Jana zasłynęły w całej Polsce jako miejsce pielgrzymek i cudów, co przyczyniło się do późniejszego rozwoju Dukli i starań o utrzymanie i ozdobienie tego uświęconego miejsca.
W wieku piętnastym Dukla rozwijała się jeszcze stosunkowo wolno jako niewielkie miasteczko rolnicze. Ważne szlaki handlowe omijały je od wschodu i zachodu, stąd też mieszczanie dukielscy mieli utrudnione korzystanie z handlu dalekosiężnego. Rozwój Dukli utrudniły dodatkowo wydarzenia z 1474 roku, kiedy to podczas zatargu o koronę węgierską pomiędzy Kazimierzem Jagiellończykiem a Maciejem Korwinem wojska węgierskie wtargnęły do Polski przez Przełęcz Dukielską i zniszczyły Duklę.
Okresem silnego rozwoju był natomiast dla Dukli wiek XVI. W 1504 roku nowy dziedzic, Stanisław Czykowski, wyjednał u króla Aleksandra Jagiellończyka przywilej przenoszący Duklę wraz z pobliskimi wsiami z prawa polskiego i ruskiego na magdeburskie. Przed rokiem 1540 Duklę kupił Jan z Zakliczyna Jordan. Jego herb - Trąby do dzisiaj jest herbem Dukli. Działalność Jordana związana była z ogólnym ożywieniem handlu z Węgrami i gwałtownym wzrostem popytu na wina węgierskie w Polsce. Nowy właściciel zabiegał o przywileje targowe i ożywienie drogi przez miasto. W 1540 roku uzyskał od króla Zygmunta I przywilej nadający Dukli dwa doroczne jarmarki i cotygodniowy targ. Usankcjonowaniem nowej, prowadzącej przez Duklę drogi na Węgry było ustanowienie przed rokiem 1544 dukielskiej komory celnej. Wreszcie w 1588 roku Zygmunt III Waza nadał Dukli prawo składu wina. Korzyści płynące z handlu winem wpłynęły na szybszy rozwój miasta.
W 1601 roku Dukla przeszła w posiadanie rodziny Męcińskich i pozostała w ich rękach, w całości lub częściowo, przez cały wiek XVII. Podczas wyprawy królewicza Władysława do Moskwy w 1618 roku zginął Andrzej Męciński. Wdowa po nim, będąc w trudnej sytuacji finansowej, sprzedała część Dukli kasztelanowi sądeckiemu, Franciszkowi Bernardowi Wandalinowi Mniszchowi. Druga część pozostała w rękach Wojciecha Męcińskiego, który w 1656 roku gościł na swym dworze króla Jana Kazimierza wracającego ze Śląska, gdzie schronił się przed Szwedami. Mniszech, który nabył części Dukli być może w związku z czcią do błogosławionego Jana, przystąpił od razu do odbudowy starego zamku, zrujnowanego przez wypadki wojenne. Podejmował też starania o odkupienie pozostałej części miasteczka, jednak bezskutecznie. Zmarł w 1661 roku. Emmanuel Swieykowski, autor ,,Monografii Dukli”, podczas pobytu w opisywanym przez siebie miasteczku znalazł w kościele parafialnym w grobowcu pod kaplicą ślad spróchniałej trumny z resztkami kości. Napisał o tym: ,,Być może, że to resztki trumny Franciszka Bernarda. (...) Nowy ten przyczynek do dziejów Dukli dowodzi również o wyjątkowem przywiązaniu Franciszka Bernarda do Dukli, gdyż się tam kazał pochować. Zapewne, że i w tem widzieć należy dowód jego wyjątkowego nabożeństwa do błog. Jana z Dukli”.
Po śmierci Franciszka Bernarda nabytą przez niego część Dukli odziedziczył jego syn Jerzy, wojewoda wołyński, starosta sanocki i szczerski, a w 1705 roku syn Jerzego, Józef Wandalin Mniszech. Ten ostatni, starosta sanocki, jaworowski, rohatyński, marszałek nadworny Wielkiego Księstwa Litewskiego, marszałek wielki koronny za panowania Augusta II Mocnego, kasztelan krakowski, był jednym z najznamienitszych przedstawicieli rodu Mniszchów. W roku 1710 odkupił od rodziny Męcińskich pozostałą część Dukli. Józef Wandalin Mniszech należał do bogatszych magnatów w Rzeczpospolitej. ,,Obfite dochody pozwalały mu na roztaczanie szerokiego mecenatu kulturalnego. Wiele pieniędzy przeznaczał na fundacje kościelne”. On to właśnie wspomógł finansowo kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny w Dukli po pożarze z 1738 roku i rozpoczął jego gruntowną odbudowę. Przyczynił się też do fundacji klasztoru oo. Bernardynów w Dukli, nadając w 1743 roku grunt pod jego budowę. ,,Do budowy klasztoru i wyposażenia kościoła przyczynił się również w znacznej mierze”.
Po Józefie Mniszchu Duklę odziedziczył jego syn, Jerzy August Wandalin Mniszech, który był wielką osobistością drugiej połowy panowania Augusta III. Sprawował urzędy i posiadał tytuły łowczego koronnego, podkomorzego litewskiego, starosty sanockiego, marszałka nadwornego, generała wielkopolskiego, a za Stanisława Augusta Poniatowskiego został kasztelanem krakowskim. W 1750 roku Mniszech ożenił się z jedyną córką saskiego ministra Henryka Brühla, Marią Amalią. ,,Ambitna i energiczna, (...) szybko zdobyła duży wpływ na męża i skłoniła go do bliższej współpracy z Brühlem; sama biorąc czynny udział w polityce ojca i męża, pomagała montować stronnictwo dworskie, (...) zawzięcie zwalczała <<familię>>”. Szczególną niechęć okazywała rodzinie Poniatowskich, gdyż Kazimierz Poniatowski odrzucił propozycję małżeństwa z nią. Wkrótce po ślubie Mniszchowie biorą w swe ręce ster intryg politycznych stronnictwa dworskiego. Dzięki wpływom Mniszchowej Czartoryscy i Poniatowscy (Familia) zostają odsunięci od dworu i łaski Augusta III.
W 1763 roku król umiera. Mniszchowie tracą swe znaczenie. Dodatkowo śmierć Brühla w tym samym roku, konfiskata jego dóbr za długi i elekcja znienawidzonego przez Marię Amalię Stanisława Augusta Poniatowskiego stały się ,,pasmem zawodów i upokorzeń dla Mniszcha i jego żony, nic więc dziwnego, że nagle opuścili Warszawę i szukali spokojnej, oddalonej od świata siedziby. Dukla swem odosobnieniem i bliskością granicy była jakby wymarzonym przytułkiem dla skołatanych nieszczęściami Mniszchów. (...) Już w r. 1764 w czerwcu są w Dukli”. Przeprowadzają się na prowincję i rozpoczynają przygotowania do zamieszkania tu na stałe. To Maria Amalia pierwsza wprowadza w modę te wyjazdy, a w jej ślady idą wkrótce inne arystokratki. Jerzy August Wandalin ,,zamiłowany w przepychu i splendorze, stale upiększał swe rezydencje”. Ponieważ pałac dukielski wymagał po pożarze z 1738 roku gruntownej restauracji i wyposażenia zgodnego z wymaganiami ludzi żyjących dotąd w nieograniczonym zbytku, przystępują Mniszchowie do dzieła. Mecenat artystyczny, jaki roztoczyli nad Duklą, wymienić można obok mecenatu Stanisława Augusta Poniatowskiego, księcia Stanisława Poniatowskiego, rodziny Lubomirskich czy Branickich.
Mniszchowie przerabiają stary zamek dukielski na wygodny pałac w stylu francusko – saskim, ozdabiając go wewnątrz z wykwintnością, jaka charakteryzowała całą epokę osiemnastego wieku. Dawny ogród zamkowy upiększają według wzorów francuskich, ozdabiają basenami i licznymi rzeźbami. Lata 1769 – 1770 można uznać za okres największego ożywienia życia towarzyskiego w pałacu dukielskim. Przy pałacu działała dworska kapela, dzięki muzycznym zamiłowaniom ,,grafini dukielskiej”. Liczny dwór, złożony przeważnie z Sasów, liczni artyści mieścili się w olbrzymich oficynach i domkach wokół pałacu, który posiadał gwardię nadworną i straż szwajcarów, zapewne wzorowanych na straży królewskiej. Mniszchowie kazali nawet wybudować przy pałacu teatr, na scenie którego odgrywane były współczesne sztuki polskie (między innymi Franciszka Bohomolca) oraz tłumaczone z języka francuskiego. Jerzy August Wandalin Mniszech był jednym z pierwszych krzewicieli wolnomularstwa na gruncie polskim. Założył więc w swej dukielskiej rezydencji również lożę masońską. Dukla tętniła życiem, stała się ważnym ośrodkiem kulturalnym, małym, ale znaczącym. ,,Kraków, Sandomierz i Lublin nie odrywały w tym czasie prawie żadnej roli w życiu kulturalnym prowincji. Dużo większe znaczenie miały natomiast wielkie rezydencje magnackie, skupiające artystów różnych specjalności, jak np. Dukla”.
Właściciele Dukli opiekowali się gorliwie swoim dworem, ale także bytem podwładnych. Mimo chłodnych stosunków ze Stanisławem Augustem Mniszech uzyskał od króla w 1766 roku przywilej dla Dukli, potwierdzający dotychczasowe prawa miasta, a oprócz tego nadający siedem dorocznych jarmarków. W roku 1749, jeszcze przed ślubem z Brühlówną, Jerzy August Wandalin nadał więcej ziemi klasztorowi oo. Bernardynów. Dbał o rozbudowę miasta, jego wygląd zewnętrzny i bezpieczeństwo. Ze względu na duże zagęszczenie budynków poważnym niebezpieczeństwem dla miasteczka były pożary. ,,Stąd też Mniszchowie, jako właściciele miasta, dążą do zapewnienia bezpieczeństwa przez nakazy utrzymywania porządku i niezagęszczania budynków oraz przez ustanowienie straży nocnej”. Ponadto dziedzic ustanawia kary za uchylanie się od tego obowiązku, nakazuje mieszczanom wybrukowanie ulic i rynku, czyszczenie rynsztoków i rowów, znosi pańszczyznę z zamianą na czynsz. Wprowadza również przymus powszechnego nauczania dzieci miejskich, bez względu na religię. Wyprzedza w ten sposób o pięć lat Komisję Edukacji Narodowej.

Opracowała Joanna Braja
Dokończenie w następnym numerze


W KOPALNI SOLI I WIEDZY

9 września br. minęło 25 lat od wpisania Kopalni Soli” Wieliczka” na Pierwszą Światową Listę Dziedzictwa Kulturalnego i Naturalnego UNESCO. W uzasadnieniu tego wpisu czytamy: „Zabytkowa Kopalnia Soli w Wieliczce stanowi jedyny obiekt górniczy na świecie czynny bez przerwy od średniowiecza do chwili obecnej. Jej oryginalne wyrobiska (chodniki, pochylnie, komory eksploatacyjne, jeziora, szyby, szybiki) o łącznej długości ok.300 km usytuowano na 9 poziomach sięgających do głębokości 327 m ilustrują wszystkie etapy rozwoju techniki górniczej w poszczególnych epokach historycznych. Unikalna kolekcja górniczych konstrukcji, urządzeń i narzędzi wewnątrz kopalni przedstawia w naturalnym środowisku systemy eksploatacji złoża solnego oraz odwadniania, wentylacji i oświetlenia kopalni. Znajdują się tam także zabytki związane z rozwojem warzelnictwa, którego początki na tym obszarze sięgają czasów prehistorycznych (neolit). Do niespotykanych w skali światowej należą obiekty sztuki górniczej reprezentowane przez rzeźby w soli i całe kaplice podziemne z bogatym wystrojem wnętrz.” Ten opis to tylko najbardziej skrótowy opis naszego Narodowego Pomnika Historii. Unikatowości i wyjątkowości wielickiej kopalni nie da się zawrzeć tylko w paru napisanych zdaniach czy opowieściach. To wszystko trzeba na własne oczy zobaczyć, dotknąć, poczuć zapach solanki i minionych wieków, których dokonania wypisane są na solnych ścianach wyrobisk, komór i kaplic.
Na pytanie: „Kiedy byłeś w Wieliczce?” większość Polaków odpowiada: „..jeszcze w podstawówce..” Ta reguła potwierdziła się podczas niedawnej sesji Polskiego Stowarzyszenia Prasy Lokalnej, która odbyła się właśnie w podziemiach Wieliczki - na 45 obecnych dziennikarzy tylko 6 było w ostatnich 10 latach w kopalni. Dyrekcja Trasy Turystycznej i Kopalni Soli zaprezentowała dziennikarzom pełną ofertę turystyczną i wypoczynkową, prawie dwudziestogodzinny pobyt pod ziemią pozwolił poznać nie tylko walory turystyczne czy historyczne. Poznaliśmy także walory kulinarne podziemnej restauracji, wysłuchaliśmy koncertu muzyki poważnej, a w niedzielę w kaplicy św. Kingi odprawiona została msza święta w intencji dziennikarzy.
Wydawałoby się, że wielu Polaków nie znajduje ciekawej oferty turystycznej w swoim ojczystym kraju, sądząc, że za granicą znajdują się wyjątkowe atrakcje i możliwość zagospodarowania wolnego czasu. Rzeczywistość jednak takiemu stanowisku zaprzecza. Podczas pobytu w kopalni soli w Wieliczce Barbara Bush – żona prezydenta USA kiedy spojrzała na kaplicę św. Kingi powiedziała: „myślałam, że widziałam już wszystko, co najpiękniejsze na świecie – dziś jednak wiem, że myliłam się...”
Kopalnia Soli „Wieliczka” nie jest jedyną kopalnią soli na świecie – są kopalnie w Niemczech, USA, Paragwaju itp. – lecz Wieliczka nie jest tylko zwykłą kopalnią – jest także dziełem sztuki, jest obrazem historii naszego kraju, elementem dumy i patriotyzmu każdego Polaka. Wątki historii górnictwa solnego przeplatają się z elementami historii i wybitnymi postaciami Polski – od Kopernika poprzez Staszica, Słowackiego do Piłsudskiego i oczywiście Jana Pawła II. Jest więc to wspaniała ścieżka edukacyjna nie tylko dla najmłodszych, jest to także powód do dumy narodowej, o czym mówił podczas naszego spotkania Dyrektor Trasy Turystycznej Spółka z oo.
Z roku na rok trasa turystyczna kopalni w Wieliczce wzbogaca się o nowe elementy, staje się coraz bardziej atrakcyjna, poszerza systematycznie swoją ofertę nie tylko w zakresie zwiedzania, ale także spędzania wolnego czasu w formie rozrywki, rekreacji, imprez kulturalnych po pobyty sanatoryjne włącznie. Jednym słowem jest to podziemna metropolia, w której brak jest tylko widoku nieba, słońca i światła dziennego. Oczywiście pogoda nie ma tu znaczenia, nie ma deszczu, śniegu, wichur, jest stała temperatura ok. 13 stopni i znacznie czystsze niż na powierzchni powietrze. Stąd też najlepszym okresem na wyjazdy do Wieliczki dla nas jest okres jesienno – zimowy. W jesienne słotne i chłodne dni można tam pod ziemią spędzić wspaniałe chwile korzystając z oferty „dla ducha” (ekspozycje, kaplice, rzeźby itp.) a także „dla ciała” (restauracja, kawiarnia, możliwość spacerowania). W czasie sezonu letniego możliwości te znacznie ogranicza liczba turystów, praktycznie co 2 minuty wyrusza grupa z przewodnikiem, nie ma więc czasu aby można było zaprezentować trwające po kilka minut animacje audio – wizualne pokazujące pracę średniowiecznych górników solnych (zjazd na linach do kopalni, wykrywanie metanu, transport urobku itp.) Na podkreślenie zasługuje fakt, że obecnie kopalnia w znacznej części dostępna jest również dla osób niepełnosprawnych.
Niepowtarzalna i bardzo przyjazna atmosfera kopalni wynika także z faktu, że pracują tam ludzie życzliwi, bardzo kompetentni, dla których praca jest pasją życiową. Daje się to zauważyć począwszy od dyrektora poprzez cały nadzór oraz obsługę. Rocznie przewija się przez korytarze kopalni około 800 tysięcy turystów, w tym ponad 45% z zagranicy. Obsługuje ich 150 przewodników etatowych i tyle samo pracujących dorywczo w zależności od potrzeb. A potrzeby są duże i różne – szczególnie jeśli chodzi o obsługę gości zagranicznych, bo oprócz podstawowych języków: niemiecki, angielski, francuski, włoski, rosyjski, ukraiński, hiszpański, czy holenderski są także możliwości tłumaczeń w językach: szwedzkim, węgierskim, japońskim, serbskochorwackim i innych. Materiały informacyjne i ulotki drukowane są w dziesięciu wersjach językowych. Odnotowano zwiedzających ze 124 krajów świata, w tym z tak egzotycznych i odległych jak: Gwatemala, Sierra Leone, Somalia, Tasmania, Mauritius czy Kongo.
Od stycznia 2003 r. podziemna trasa turystyczna oraz ekspozycja muzealna na III poziomie kopalni stanowią jedną atrakcję turystyczną. Obsługę turystów prowadzi Kopalnia, w kasach sprzedawany jest wspólny bilet do zwiedzania muzeum i trasy. Wspólny bilet jest znacznie tańszy niż dwa oddzielnie. Bardzo szeroką ofertę przygotowano dla dzieci i młodzieży -szczególnie dla uczniów szkół podstawowych. Dotyczy to m.in. języka polskiego w zakresie legend o wielickiej kopalni. Oprócz zwiedzania dzieci mogą uczestniczyć w dodatkowych konkursach i konkurencjach, wypełniają quiz, tropią ślady Skarbnika. Kopalnia pomaga też dzieciom najbiedniejszym – istnieje możliwość udostępnienia kopalni takim grupom po wcześniejszych uzgodnieniach z Dyrekcją.
Do kopalni warto pojechać, do kopalni warto wracać, gdyż trasa turystyczna zmienia się z roku na rok. Zadziwiają nowe aranżacje komór, przybywa solnych komór. Kopania budzi respekt i pokorę wobec sił natury oraz szacunek wobec pracy pokoleń górników. Inspiruje też i intryguje, pozwala rozbudzać wyobraźnię. Każdego roku przybywa tu wiele ekip telewizyjnych z całego świata, a jako ciekawostkę należy podać fakt, że tu właśnie kręcono polską komedię „Seksmisja”. W najbliższym czasie kręcony będzie „Hamlet” dla Teatru Telewizji. Promocji kopalni i jej zabytków służy organizacja różnego rodzaju imprez: konferencje, bankiety, imprezy sportowe, bale sylwestrowe, koncerty - na poziomie 125 czy 134 m pod ziemią są nie lada atrakcją. W ubiegłym roku odbyły się 274 imprezy. W corocznym kalendarzu imprez są m.in. Międzynarodowe Targi Minerałów, Skamieniałości i Biżuterii (lipiec), tradycyjnie odbywa się także Konkurs Szopek Bożonarodzeniowych.
Podczas pobytu dziennikarzy w kopalni mogliśmy poznać nieco więcej sekretów i tajemnic, a także zajrzeć także na tzw. stronę „od kuchni”. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że jest to profesjonalnie funkcjonujące przedsiębiorstwo, zachwyca fachowością, pomysłowością, otwarciem na gości oraz rzadko spotykaną dzisiaj cechą – pracą z zegarkiem. Tu nie ma czasu na spóźnienia, na nierzetelności. Tu wszystko gra....

Dla Czytelników, którzy zechcą jeszcze w tym roku zwiedzić kopalnię zamieszczamy kupon promocyjny upoważniający do zniżki ceny zakupu biletu wstępu. Od listopada jest także 20% zniżka cen biletów wstępu. Tak więc wraz z kuponem promocyjnym wstęp do kopalni może być dużo tańszy. O innych szczegółach i warunkach zwiedzania można dowiedzieć się na stronie internetowej www.kopalnia.pl

/tekst i fot. Z. Dudzik/


Święty Franciszek

(Jan Bernardone) - przyszły święty przyszedł na świat we wrześniu 1182 roku w Asyżu. W bardzo bogatej rodzinie kupieckiej i otrzymał na chrzcie imię Jan. Jego ojciec po powrocie z Francji zmienia mu imię na Franciszek. Żył zaledwie 44 lat. W listopadzie 1202 roku wybuchła wojna pomiędzy Perugia a Asyżem w czasie bitwy pod Ponte San Giovanni zostaje wzięty do niewoli i uprowadzony do Perugii. W więzieniu popada w chorobę. Po zwolnieniu z niego wiosną 1205 roku Franciszek decyduje się odpowiedzieć na wezwanie papieża i dołączyć się do wyprawy krzyżowej. W Spoleto ma widzenie we śnie i otrzymuje polecenie od Chrystusa, aby powrócił do Asyżu. Po koniec roku 1205 w kościele św. Damiana w swoim sercu słyszy głos: „Franciszku, idź i odnów mój dom, bo popada w ruinę”. W Foligno sprzedaje kilka sztuk sukna i pieniądze chce ofiarować kapelanowi na kościół św. Damiana. Kapłan tych pieniędzy nie przyjął i dochodzi do konfliktu pomiędzy ojcem a synem. Wiosną 1206 roku przed biskupem Asyżu, Guido, Franciszek wyrzeka się wszystkich dóbr i wyrusza w kierunku miasta Gubbio. W lecie 1206 roku powrócił do Asyżu, przywdział szaty pustelnika i rozpoczął naprawianie kościółka św. Damiana. Do lutego 1208 roku odnowił kościół św. Damiana, św. Piotra i kościół Matki Bożej Anielskiej. W dniu 24 lutego w czasie Mszy świętej w Porcjunkuli w św. Macieja, odczytanej ewangelii, odkrywa w niej swoje powołanie do życia ewangelicznego w całkowitym ubóstwie. Zaczął głosić ludziom słowo Boże. W dniu 16 kwietnia 1208 roku spotyka pierwszych swych naśladowców- Bernarda z Quintavalle i Piotra z Catani. W kilka dni później przyłącza się brat Idzi. W lecie 1208 roku Franciszek i Idzi udają się do Marchii Ankonskiej i przyjmuje do wspólnoty trzech dalszych uczniów. Pod koniec roku 1208 w siedmiu udają się do Poggio Bustone i apostołują w Dolinie Reatyńskiej a następnie po dwóch w całej Italii. Na wiosnę 1209 roku Franciszek pisze krótką regułę na podstawie tekstu Ewangelii i udaje się do Rzymu razem z jedenastoma braćmi. Papież Innocenty III zatwierdza ustnie przedstawiony sposób życia braci mniejszych. W drodze powrotnej zatrzymują się na pewien czas w okolicy miasta Orte, a następnie osiedlają się w Rivo Torto. Pod koniec roku 1209 lub na początku 1210 bracia przenoszą się do Porcjunkuli - kościół Matki Bożej Anielskiej, który stanie się kolebką zakonu. W lecie 1211 roku Franciszek zamierza się udać do Syrii, aby głosić słowo Boże. Przeciwne wiatry na morzu udaremniają jego wyprawę. W nocy 18/19 marca 1212 roku w Porcjunkuli św. Klara otrzymuje z rąk Franciszka habit - początki zakonu Ubogich Pań, sióstr Klarysek. W dniu 8 maja 1213 roku Franciszek otrzymuje od Orlando Catani, hrabiego Chiusi, górę La Verna (Alwernia) i zakłada tam pustelnię. W listopadzie 1215 roku Franciszek przebywa w Rzymie w czasie IV Soboru Laterańskiego. Prawdopodobnie doszło do pierwszego spotkania ze św. Dominikiem. W lecie 1216 roku Franciszek otrzymuje od papieża Honoriusza III wieczysty przywilej odpustu zupełnego dla kaplicy Porcjunkuli. W dniu 5 maja 1217 roku, kapituła generalna w Porcjunkuli. Pierwsze misje braci po drugiej stronie Alp oraz misje zamorskie. Pod koniec czerwca 1219 roku Franciszek odpływa z Ankony, udając się do Akry, Damietty w Egipcie. Jesienią 1219 roku spotykał się z sułtanem al.- Malik al. Zahir. Wiosną 1220 roku powrócił do Italii. Powierza zarząd zakonu Piotrowi z Catani. W lecie tego roku na prośbę św. Franciszka papież wyznaczył kardynała Hugolina na protektora zakonu braci mniejszych. W dniu 10 marca 1221 r&ku po śmierci Piotra z Catani, rządy w zakonie przejmuje brat Eliasz. W dniu 30 maja 1221 kapituła generalna w Porcjunkuli z udziałem wszystkich braci, także nowicjuszy (ok. pięć tysięcy braci). Na początku roku 1223 w Fonte Colombo, Franciszek przygotowuje nową wersję reguły, którą po przedyskutowaniu przez braci na kapitule generalnej w czerwcu - zatwierdził bullą w dniu 29 listopada papież Honoriusz III. W grudniu 24/25 1223 roku misterium Bożego Narodzenia w Greccio. Od 15 sierpnia do 29 września 1224 roku udał się na włoską Alwernię, gdzie ok. 14 września otrzymał stygmaty Męki Pańskiej. W październiku 1224 roku wraca do Porcjunkuli, przechodząc przez Borgo, S. Sepolcro, Monte Casale i Citta di Castello. W marcu 1225 roku nasila się choroba oczu. Prawie niewidomy przebywa w kościele św. Damiana u sióstr klarysek. Układa tutaj Pieśń słoneczną. W czerwcu tego roku do Pieśni słonecznej dodaje jeszcze jedną zwrotkę, mówiącą o błogosławieństwie Bożym dla tych, którzy z miłością ku Panu umieją przebaczać krzywdy. W lipcu 1225 roku spotkał się w Rieti z kardynałem Hugolinem, został zachęcony do zabiegu lekarskiego. Jeszcze w tym miesiącu lub w sierpniu w al. Fonte Colombo lekarz przypala rozżarzonym żelazem skronie Franciszka. We wrzeniu tego roku Franciszek udaje się do domu kapłana przy kościele św. Fabiana w pobliżu Rieti, gdzie inny lekarz usiłuje go leczyć. W kwietniu 1226 roku przebywał w Sienie dla nowego leczenia. W maju i czerwcu tego roku zatrzymuje się w pustelni la Celle w pobliżu Kortony, gdzie układa swój Testament. W lipcu i sierpniu przebywa w miejscowości Bognara w okolicy miasta Nocera. Na początku września stan zdrowia się znacznie pogorszył i bracia Franciszka przywieźli do Asyżu(dom biskupa) Pod koniec września przeczuwają swoją śmierć, Franciszek został zabrany do Porcjunkuli. Umarł w sobotę 3 października 1226 roku a nazajutrz w niedzielę 4 października, zostaje pochowany w kościele św. Jerzego w Asyżu. Papież Grzegorz IX 16 lipca 1228 roku dokonał Jego kanonizacji. W dniu 25 maja 1230 roku nastąpiło przeniesienie ciała św. Franciszka do nowej bazyliki zbudowanej na Jego cześć, gdzie spoczywa do dnia dzisiejszego.

O. Krystian Zdzisław Olszewski ofm.


Andrzejki – magia wróżenia!

Trwająca do dnia dzisiejszego ludowa tradycja wróżenia przyszłości z lanego wosku, ołowiu i cyny, kiedyś odbywała się wieczorem, 29 listopada, w wigilię św. Andrzeja i tylko w towarzystwie panien.
Pod koniec XIX wieku, przerodziła się w zabawę andrzejkową, panien i kawalerów, którzy to zbierali się 30 listopada, aby wspólnie wśród gwaru i ogólnej wesołości, pół żartem – pół serio zgadywać datę zamążpójścia lub postać swojego wybranka. Ponadto panny ustawiały rzędem swoje buty w kierunku drzwi, przekładając kolejno ostatni do przodu. But panny, który pierwszy przeszedł za próg, dał jej pierwszej możliwość zamążpójścia w nowym roku. Panna ta była w tym dniu szczególnym obiektem zainteresowania, a wśród młodzieży wszyscy głośno zastanawiali się, kto będzie jej wybrańcem.
Oskar Kolberg podaje ponadto: „Dziewuchy rzucają w tył trzewik, który, jeżeli po spadnięciu końcem, a nie napiętkiem obrócony jest ku drzwiom, przepowiada ich zamążpójście w ciągu roku. Takimiż sposobami ciskają ostrużyny z jabłek i z ich zakrętów starają się zgadnąć głoskę początkową /nazwiska/ przyszłego męża. Zadanie to nie jest trudne, jak na pierwszy rzut oka się zdaje, bo dziewucha zwykle doskonale już zna chłopca o nią ubiegającego się”.
Na Górnym Śląsku znany był również zwyczaj wkładania igieł do wody, które chrzczono imionami dziewcząt lub chłopców. Gdy igły zeszły się w wodzie razem wróżyło to połączenie się pary węzłem małżeńskim.
Inny zwyczaj polegający na włożeniu pod trzy garnuszki pieniędzy, chleba i grudek ziemi, miał na celu wywróżenie, która z dziewcząt będzie bogata, a która zazna głodu, która zaś w bliskim czasie zetknie się ze śmiercią.
W tym dniu, poza wróżbami odbywały się również tańce, po których spragniona i rozpalona wynikami wróżb młodzież zasiadała do stołu, przygotowanego przez gospodarza domu.
Dzisiaj, wróżenie w ten dzień „andrzejkowy” odbywa się w szkołach, na prywatkach, w dyskotekach, ale nie budzi on już takich emocji i wzruszeń. Dzisiaj, współczesne panny i kawalerowie nie czują tej magii, która płynęła wraz z zapachem wosku, ołowiu i cyny. Nie przeżywają dreszczu emocji z rodzących się na wodzie kształtów przyszłych partnerów życiowych. Bo po prostu żyją w innych czasach.
/beż/